Napadało dużo śniegu przez całą noc, więc brnęłam w tym białym puchu do naszej stadniny, która znajdowała się tuż koło nas. Tata ją założył ponad 6 lat temu.
Znalazłam się już u drzwi do stajni. Cicho je otworzyłam, weszłam i zamknęłam je, aby nie wleciało zimno do środka. Konie spały, toteż nie chcąc ich budzić zapaliłam latarkę, zamiast światła lamp. Podeszłam do boksu Fuksji. W tym mroku majaczyła jej postać stojąca przy żłobie. Wiedziałam, że nie śpi, bo było słychać chrzęst słomy w jej zębach. Cichutko, odsunęłam zasuwę i wślizgnęłam się do środka. Powiesiłam latarkę na haku, aby choć trochę oświetlała boks Fuksji. Klacz podeszła do mnie i spojrzała się swoimi ślicznymi, ciemnymi oczami.
- No proszę, moja kochana, masz - podałam jej smakołyk. Klacz łakomo wyciągnęła pysk i zjadła dwa białe sześcianiki. Zaczęłam ją głaskać, potem ją wyczyściłam. Trzeba było ją wypuścić na padok, skoro nie spała, więc założyłam jej kantar i wyprowadziłam na zewnątrz. Nie było już tak zimno jak przedtem, ale jednak chłód nie był przyjemnością.
Na padoku klacz radośnie zarżała i zaczęła kłusować. Wyglądało to inaczej niż u innych koni, jakby za każdym odbiciem się od ziemi miała zaraz polecieć.
Nagle stanęła i spokojnie zabrała się do jedzenia odsłoniętej trawy.
Patrząc na nią doznawałam niezwykłego szczęścia, jakby to było złoto, nie koń. No tak, dla mnie koń jest jak złoto. Dlatego się cieszę, gdy widzę, że one są szczęśliwe.
piękny rozdział. Krótki ale bardzo wciąga :D.
OdpowiedzUsuńDzieki <3 kolejny powinien byc juz dluzszy :D
Usuń