Zwykłe Niezwykłe

Zwykle niezwykle

piątek, 9 stycznia 2015

Zwykłe Niezwykłe rozdział 4


 Zwykłe niezwykłe rozdział IV


Zimowe blade słońce lekko zaświeciło w moje okno.
Wstałam, przeciągnęłam się i zaczęłam się ubierać.
Gdy zeszłam na dół, do kuchni, ku mojemu zdziwieniu wszyscy już byli, to znaczy moja mama, tata i nasza suczka Lotka.
- Dzisiaj jedziesz na zawody, prawda? - spytał tata.
- Tak, startuję na Cynamonie.
- Podwieźć cię?
- Jeżeli możesz.
Już miałam odejść, ale coś sobie przypomniałam.
- Tato?
- No?
- Musimy jeszcze wziąć Allegra, bo obiecałam Adzie, że dam jej naszego konia do zawodów.
- Dobrze. Idź się ubierz, potem poczekamy na Adę i jedziemy.
- Okej.
Po rozmowie i śniadaniu poszłam przygotować Cynamona do zawodów.
Chciałam zapleść mu warkoczyki. Poszłam do jego boksu i najpierw dokladnie go oczyscilam a potem zabralam sie do zaplatania grzywy.
- Będziesz pieknie sie prezentowal - powiedziałam do niego.
- Prhhh - prychnął Cynamon.
Naraz z podwórza dało się słyszeć trąbienie, co oznaczało, że przyjechała Ada.
- Hej - zawołałam, wychodząc z domu.
- Heeej !!! - odpowiedziała Ada. - Cześć mamo - pomachała mamie.
- Ja jestem już gotowa. Allegro też, osiodłałam go.
- Dzięki.
Wyprowadziłyśmy konie ze stajni i podeszłyśmy do przeczepy.
- No, dziewczynki, wprowadzajcie konie, za dziesieć dwunasta musimy być na miejscu.
Wprowadziłyśmy konie, jeszcze mama życzyła nam powodzenia i - ruszyłyśmy w droge.
Przez dwie godziny jechaliśmy przez Stardalle Field a potem skręciliśmy na wschód do Norte Field. Zdążyliśmy akurat za piętnaście dwunasta, więc miałyśmy jeszcze troszkę czasu, aby rozruszać konie.
- No dobra, to kto pierwszy?
- Może ty, ja sobie popatrzę - zaśmiała się Ada.
Ruszyłam więc przez płotek treningowy, przez stacjonate i okser. Potem była Ada. Po krótkiej rozgrzewce trzeba było powoli ustawiać się do zawodów. Ja miałam skakać ósma a Ada dziesiąta.
Zaczęły się zawody i wystartowała śliczna gniada klacz rasy angloarabskiej.
Po skończonej rundzie spiker ogłosił:
- Numer 369 - cztery błędy a teraz na wybiegu numer 370.
Zaczęłąm się troszkę stresować i Cynamon to wyczuł, bo niespokojnie ruszył głową.
Pare minut później ogłoszono mój numer. Postanowiłam więc być dzielna i ruszyłam na wybieg.
Zabrzmiał dźwięk dzwonka startowego i pognałam konia piętami. Pierwsza przeszkodą był murek. Pogonilam Cynamona i fruuu - poleciałam nad pierwszą przeszkodą. Potem trzeba było przeskoczyć okser, double barre, kolejny murek, stacjonatę, kopertę i w końcu był koniec. Wyprowadziłam konia z wybiegu a spiker ogłosił, że moja runda była bezbłędna i bla bla. Potem była Ada, parę innych osób, rozdanie nagród. Miałam drugie miejsce a Ada czwarte.
- Brawo dziewczynki! Jestem z was bardzo dumny - zawołał do nas tata.
- Dzieki tato - zaśmiałam się. - Chodźmy juz do domu.
I pojechaliśmy do domu.
Na podworzu rozsiodłałam konie z Adą i puściłyśmy je na padok, a rzędy jeździeckie odłożyłyśmy do siodlarni.
Wskoczyłam jeszcze na chwilę na górę do swojego pokoju coś sprawdzić i zaraz zeszłam.
Skierowałam swoje kroki do stajni a po drodze spotkałam moją mamę. W jej oczach malowało się przerażenie.
- Co się stało? - spytałam.
Odpowiedziała mi urywanym ze strachu i płaczu głosem:
- Fuksja... Ona...
Nie była zdolna mówić dalej.
Tknięta przeczuciem wbiegłam do stajni i podbiegłam do boksu klaczy. To, co zobaczyłam napełniło mnie straszliwym przerażeniem. Moja klacz leżała w boksie z wbitym w bok kawałkiem bardzo grubego metalowego drutu. Widząc mnie próbowała się podnieść, ale tylko pogorszyła sprawę, bo drut wbił się głębiej a ona zarżała przenikliwie z bólu. Ze łzami w oczach odsunęłam zasuwę w boksie i weszłam do niego. Klękłam koło niej i ją przytuliłam.
Chciałam, aby ten koszmar skończył się jak najszybciej.
- Proszę cię, nie odchodź, Fuksja - szeptałam żarliwie. Do stajni wbiegła Ada. Widząc Fuksję z wbitym metalem natychmiast zadzwoniła do weterynarza.
Chwila, w której moja przyjaciółka rozmawiała z weterynarzem wydawała się dla mnie wiecznością. Gładziłam klacz po jej miękkich chrapach a po moich policzkach ściekały łzy. Szeptałam do niej uspokajająco, chociaż sama nie byłam opanowana. W pewnej chwili zobaczyłam, że oczy Fuksji zaczęły gasną z bólu. Powoli... stopniowo...
Z gorączkowego oczekiwania wyrwał mnie głos przybyłego weterynarza:
- Panowie!!! Natychmiast zabieramy tę klacz!!! - wołał. - Odsuń się, dziewczynko - powiedział do mnie.
Zapłakana odsunęłam się od Fuksji i patrzyłam jak wciągają ją na nosze. Gdy to zrobili, wpakowali ją do przyczepy.
- Chwila!!! Chcę jechac z wami, proszę!!! - wybuchnęłam.
- Niestety to niemożliwe, ale... proszę być dobrej nadziei.
I wsiadł do auta, odpalił kluczyk w stacyjce i - odjechał.
Zapłakana siadłam na ziemi. Ada kucnęła i przytuliła mnie. Zaczęła mnie pocieszać.
- Chodź  - powiedziałam do niej. idziemy sprawdzić co się stalo ze Fuksja miala wbity w bok ten drut. Gdy weszlysmy do stajni do jej boksu zobaczyłyśmy, że zasuwa była połamana, czego wczesniej w ogole nie zauwazylam. Widocznie drut od zasuwy wypadł gdy klacz to kopnęła i wtedy wbił się w jej bok.
Trzeba będzie poprosić tatę o naprawienie zasuwy i wprowadzenie lepszych zabezpieczeń.
Wyszłam ze stajni i poszłam do domu, do swojego pokoju. Padłam bezsilnie na łóżko i zeczelam patrzec sie w sufit.
- Bedzie dobrze, prawda? - powiedzialam do siebie.
Wciąż nie moglam opanowac mysli. Uwierzyc w to, co sie stalo. Obróciłam twarz na poduszce.
- Och, Fuksja... - westchnęłam ciężko. W końcu usnęłam z wycieńczenia tym dniem. Po moim policzku spłyneła łza.
...............................................................................................................................................................

Co będzie dalej? Czy Fuksja przezyje operację? Czy wróci w pełni do zdrowia? To w kolejnym rozdziale :D

2 komentarze:

  1. OMG, OMG, OMG! ALE MEEGA! *_*. chcę więcej! to jest super :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahahahahah dzieki, Twoje są lepsze :D kolejny rozdział powinien być jutro lub w kolejny piątek :D

      Usuń