Zwykłe Niezwykłe Rozdział 5 - Operacja
Rozdział ten dedykuję Jagodzie Frątczak, bez której ten blog i to wszystko co tu jest nie powstałoby ;*
..................................................................................................................................................................
Minęły dwa dni od pokaleczenia Fuksji. Operacja na szczęście się udała, ale gdy ona trwała tak bardzo się martwiłam, że Fuksja odejdzie, że nie w ogóle nie spałam, nie jadłam, nic... Dzisiaj jadę ją odwiedzić. Ada będzie mi na szczęście towarzyszyła.
Po małym śniadaniu pojechałyśmy
***
Gdy autobus zajechał na przystanek wyskoczyłyśmy z niego jak poparzone i pędem pobiegłyśmy skrótem do kliniki. Przed kliniką stanęłam przed drzwiami i głęboko westchnęłam.
- Spokojnie - powiedziała Ada. - Zobaczysz, będzie dobrze.
Skinęłam głową i pewnie otworzyłam ciężkie drzwi. Weszłyśmy do środka i skierowałyśmy się do recepcji.
- Dzień dobry - przywitałam się z recepcjonistką. - Chciałam eee... chciałam odwiedzić mojego konia, klacz, Fuksję.
- Fuksję? Nie przypominam sobie konia o takim imieniu. Choć, rzeczywiście, ostatnio weterynarz przywiózł ranną klacz. To twoja?
- Tak! To właśnie Fuksja. Gdzie mogę ją znaleźć?
- Musisz iść na piętro, skręcić w prawo, iść prosto i skręcić w lewo do gabinetu 26. Tam weterynarz ci powie gdzie jest twoja klacz.
- Dziękuję.
Poszłyśmy tak jak wskazała nam recepcjonistka i po chwili znalazłyśmy się u weterynarza.
- Dzień dobry. Chciałam zobaczyć moją klacz Fuksję.
- A tak, to ty. Chodźcie za mną.
Poszłyśmy za weterynarzem na dół i znalazłyśmy się w czymś co wyglądało jak przechowalnia lub jak mini zoo. Wet podszedł do jednej z klatek i ukazał na nią.
- Tutaj jest wasz koń. Jak z nim chwilę posiedzicie, przyjdźcie do mnie, mam wam coś bardzo ważnego do powiedzenia.
- Dobrze. I dziękuję.
Zostałyśmy same. Z Fuksją. Podeszłam ostrożnie do klatki. I zobaczyłam jej oparty pysk na poduszce. Klacz leżała, widocznie była bardzo słaba po operacji.
- Cześć, mała - powiedziałam wchodząc do klatki. Kucnęłam koło niej i zaczęłam delikatnie gładzić jej szyję.
- Prhhhh - Fuksja leciutko zarżała. Jej oczy uważnie przyglądały mi się, jakby zupełnie mnie nie poznawała.
Jednak zaraz potem podniosła łeb i wyciągnęła go w moją stronę, dotykając pyskiem moich włosów. Objęłam ją za policzki i lekko przytuliłam. Potem dałam jej jeszcze miętówkę i poszłam na rozmowę z weterynarzem.
- A więc - zaczął weterynarz. - Usunęliśmy drut, który jakimś szczęściem ominął powłokę brzuszną. Gdyby ją przedziurawił twoja klacz by nie miała szans przeżycia. Jednak mogą być po tym powikłania... Twoja klacz jest bardzo słaba po operacji, znacznie słabsza, niż to się zdarzało w przypadku innych koni. Może więc zaistnieć takie ryzyko, że jeżeli twoja klacz nie podniesie się w ciągu dwóch dni to zdechnie.
- Jak... Jak to?
- Drut lekko przerwał mięsień nogi, gdy wygiął się wewnątrz ciała klaczy. I musieliśmy tam szyć. Dlatego też nie jestem w stanie powiedzieć czy uda jej się stanąć na nogi...
- Rozumiem. I dziękuję. Przynajmniej pan się starał. My już musimy iść. Dowidzenia.
- Do widzenia, będziemy w kontakcie. Gdyby Fuksja dostała wstrząsu, to zadzwonię do was.
Wyszłyśmy z kliniki a mnie w uszach wciąż brzmiały te słowa "Nie wiem, czy twoja klacz podniesie się o własnych siłach" Bardzo się bałam, że się nie podniesie. Pojechałam do domu a Ada do swojego. Po przyjeździe mama zasypała mnie tysiącem pytań.
- Jak było? Co powiedział weterynarz?
- Powiedział, że nie wiadomo czy Fuksja przeżyje - powiedziałam ponuro. - Nie mam ochoty rozmawiać. Idę do siebie.
W pokoju siadłam na łóżko i popatrzyłam w okno.
"Fuksja, proszę, przeżyj!" - pomyślałam desperacko.
Kolejnego dnia znowu do niej pojechałam. Stanęłam przy ogrodzeniu. Klacz nadal leżała, wydawała mi się słabsza niż wczoraj. Patrzyłam na nia i patrzyłam i nie rozumiałam dlaczego to wszystko się stało. Że tak nagle jej życie się zmieniło. Że być może już nigdy nie zobaczy słońca, trawy, nigdy już sobie nie pobiega...
Zaczęły mi napływać łzy do oczu.
Poszłam na przystanek. Autobus miał być dopiero za dwadzieścia minut więc postanowiłam, że pójdę sobie do parku. Weszłam za bramę i otoczył mnie mur zieleni. Wszędzie dał się słyszeć świergot ptaków. Wzięłam telefon do ręki i zaczęłam cykać fotki. Dwie godziny później wrociłam do domu. Mama już się martwiła, ale zapewniłam ją że nic się nie stało. Zjadłam kolację i położyłam się spać. Nie miałam nawet ochoty porozmiawiać z Adą przez skype'a.
Kolejnego dnia znowu pojechałam do kliniki. Miałam nadzieję, że Fuksja już wstała i że będą mogli ją wypisać. Niestety, moje nadzieje się rozpłynęły, bo klacz nadal leżała. Widząc to usiadłam na podłodze, ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam szlochać. Nie mogłam uwierzyć. Moja klacz umiera!!! Co ja mam robić?!
Pojechałam do domu i postanowiłam, że już nie chcę tam przyjeżdzać. Że nie chcę już na to patrzeć. Na cierpienie, na to wszystko, co moja klacz doznawała. Nie spałam przez całą noc, tylko nad ranem udało mi się usnąć raptem na 2 godziny.
O ósmej wstałam i podeszłam do okna, popatrzyłam się na granatowe jeszcze niebo. Po moim policzku spłynęła jedna łza.
- Co... mam robić...? - spytałam się samą siebie.
Nagle zadzwonił telefon. Podniosłam słuchawkę.
- Halo? - odezwał się głos w słuchawce.
- Dzień dobry.
- Witaj. Muszę ci przekazać pewną informację...
.....................................................................................................................................................................
Co weterynarz powie Ninie? Jak ona na to zareaguje? Czy odważy się odwiedzić swoją klacz? To w kolejnym rozdziale :D
Poszłam na przystanek. Autobus miał być dopiero za dwadzieścia minut więc postanowiłam, że pójdę sobie do parku. Weszłam za bramę i otoczył mnie mur zieleni. Wszędzie dał się słyszeć świergot ptaków. Wzięłam telefon do ręki i zaczęłam cykać fotki. Dwie godziny później wrociłam do domu. Mama już się martwiła, ale zapewniłam ją że nic się nie stało. Zjadłam kolację i położyłam się spać. Nie miałam nawet ochoty porozmiawiać z Adą przez skype'a.
Kolejnego dnia znowu pojechałam do kliniki. Miałam nadzieję, że Fuksja już wstała i że będą mogli ją wypisać. Niestety, moje nadzieje się rozpłynęły, bo klacz nadal leżała. Widząc to usiadłam na podłodze, ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam szlochać. Nie mogłam uwierzyć. Moja klacz umiera!!! Co ja mam robić?!
Pojechałam do domu i postanowiłam, że już nie chcę tam przyjeżdzać. Że nie chcę już na to patrzeć. Na cierpienie, na to wszystko, co moja klacz doznawała. Nie spałam przez całą noc, tylko nad ranem udało mi się usnąć raptem na 2 godziny.
O ósmej wstałam i podeszłam do okna, popatrzyłam się na granatowe jeszcze niebo. Po moim policzku spłynęła jedna łza.
- Co... mam robić...? - spytałam się samą siebie.
Nagle zadzwonił telefon. Podniosłam słuchawkę.
- Halo? - odezwał się głos w słuchawce.
- Dzień dobry.
- Witaj. Muszę ci przekazać pewną informację...
.....................................................................................................................................................................
Co weterynarz powie Ninie? Jak ona na to zareaguje? Czy odważy się odwiedzić swoją klacz? To w kolejnym rozdziale :D
Dziękuję za wspaniałą dedykację! <3. bardzo mi miło. Rozdział piękny. Bardzo emocjonalny. Coraz to lepsze! :)))
OdpowiedzUsuńNie ma za co, nalezal ci sie dedyk :) i dziekuje ze podoba ci sie moj rozdzial :D
OdpowiedzUsuń